Artur Barciś, aktor filmowy i teatralny, ukończył Wydział Aktorski łódzkiej PWSFTviT. Zagrał w wielu filmach, m.in. u Krzysztofa Kieślowskiego. Tworzy doskonałe kreacje w dramatach, ale także świetnie odnajduje się w rolach komediowych, m.in. w popularnych serialach „Miodowe lata”, „Ranczo”.  Jest aktorem warszawskich teatrów, od 1984 r. związany z Teatrem Ateneum.






Czy serce poza główną rolą dla zdrowia ma dla Pana inne znaczenia?





Choć jestem osobą pragmatyczną i nie bujam w obłokach, zdecydowanie uważam, że serce ma też inny wymiar. To coś więcej niż pompka, a jego działanie w sferze emocji odczuwamy na co dzień. Choćby wtedy, gdy serce zaczyna mocniej bić na widok ukochanej osoby, albo gdy oglądamy wydarzenia sportowe i słuchamy Mazurka Dąbrowskiego na Olimpiadzie, kiedy nasz sportowiec zdobywa medal.





A emocje na scenie?





Ależ oczywiście, że są. Te emocje nie zawsze są przyjemne. Serce przyspiesza i bije mocno na przykład przed premierą, w chwilach tremy, lęku, że coś się nie uda, zapomni się tekstu…





Jak ważne jest zdrowe serce i dobra kondycja dla aktora?





Jest szczególnie ważna, bo aktor powinien być uniwersalny i w pełni sprawny, niezależnie jaką rolę dostanie. Gdy ma zagrać maratończyka musi być na tyle sprawny, żeby to zrobić. Oczywiście w filmie nikt nie będzie wymagał, aby biegł 40 km, ale sprawność, dobra sylwetka są bardzo ważne. Kiedyś grałem w serialu „Doręczyciel”, człowieka lekko upośledzonego umysłowo, który dostał pracę kuriera. Jeździłem tam sporo na rowerze i musiałem sobie z tym poradzić. Gdy sztuka jest tak skonstruowana, że nie ma jak odpocząć, trzeba być przygotowanym na długie poruszanie się i aktywność na scenie. Poza tym emocje to też olbrzymi wysiłek i trzeba temu podołać, dlatego dbam o kondycję. Niestety w listopadzie przeszedłem COVID. Jestem wciąż dość słaby, trudniej chodzi mi się nawet po schodach, ale staram się dużo spacerować.





Jakie skutki choroby Pan odczuwa?





Dość dotkliwie, gdy wchodzę na drugie piętro, to czuję się jakbym wszedł na dziesiąte. Jestem pod kontrolą lekarzy, robię badania. Specjaliści mówią, że taki stan może trwać do pół roku. Po dwóch miesiącach jestem na dobrej drodze, ale muszę się rehabilitować.





Czy liczy Pan kroki na spacerze?





Kroków nie liczę, ale dużo chodzę. Mieszkam w miejscu otoczonym zielenią, do lasu mam niedaleko. Spaceruję w miarę intensywnie. Jednak spacer po jakimś czasie mnie nudzi, taki mam już charakter. Dla uatrakcyjnienia słucham muzyki przez słuchawki. Lubię się ruszać, ale w jakimś celu, np. zbierać grzyby. Teraz też mam cel: poprawiam swoje płuca i kondycję. Spacer to lek na serce.





Czy przed COVIDem uprawiał Pan jakieś sporty?





Pytany o uprawniany sport, zawsze odpowiadam: aktorstwo. I byłem w całkiem niezłej kondycji. Przed pandemią pracowałem tak intensywnie, że nie miałem czasu na inne aktywności. Wystarczało to, co robiłem: próby, spektakle, nieraz dwa razy dziennie i wiele innych zajęć. Podołanie temu wszystkiemu, to był spory wysiłek fizyczny.





Czy mierzy Pan ciśnienie, robi inne badania?





Dbam o siebie, a co roku na urodziny sprawiam sobie prezent: robię przegląd zdrowia. To badania ogólne, krwi, serca, usg. Żona śmieje się, że jestem hipochondrykiem, a ja mam po prostu świadomość, czym jest profilaktyka. Wielu moich przyjaciół lekarzy powtarza, że trzeba się badać. Ich  pacjenci często przychodzą zbyt późno, gdy już choroba się rozwinęła. Gdyby pojawili się wcześniej, leczenie trwałoby krócej. Jestem na tym punkcie przewrażliwiony, badam się i tyle!





Czy stosuje Pan jakąś dietę?





Myślę o tym, co jem. Dieta związana jest z ogólną świadomością, że jeśli dbam o zdrowie, to będę mógł uprawiać ukochany zawód. Aktor, który choruje, nie może przyjść na próbę, czyli jest nie przydatny, a ja chciałbym pracować do końca życia. W moim zawodzie są do zagrania różne role, często także leciwych staruszków. Leciwy staruszek ma to do siebie, że czasem nie pamięta tekstu,  gdzie ma stanąć, co powtórzyć, więc gdy zdarza sprawny staruszek-aktor, ma bardzo dużo roboty. Wiem, że gdy zadbam o zdrowie, to będę sprawnym, szczęśliwym staruszkiem, który może pracować. A swój zawód kocham ponad wszystko.





Jak odnajduje się Pan w pandemii, niemal bez pracy?





Bardzo źle. Od roku prawie nie pracuję, a to jest dramat dla nas wszystkich. Jestem optymistą i widzę  światełko w tunelu. Dzięki szczepionce uda nam się wygrzebać z tej ciężkiej sytuacji. Podczas wiosennego zamknięcia, starałem się znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Gdy już posprzątałem cały swój gabinet, uporządkowałem dawne albumy, wpadłem na pomysł pisania i nagrywania wierszyków, przekonujących ludzi do uważania na siebie. Starałem się to robić dowcipnie i skutecznie. Wiele ludzi reagowało pozytywnie, oczywiście zdarzali się hejterzy. Nie spodziewałem się nawet tylu obraźliwych komentarzy, ale cóż i z tym sobie radzę. Robię to, co uważam za słuszne i pomocne. Gdy sam zachorowałem i przeszedłem ciężko wirusa COVID, to napisałem o tym wiersz i zakończyłem ten cykl. Bo o czym więcej pisać, gdy już się wydarzyło?  





W czasie pandemii napisał Pan scenariusz i przygotował spektakl „Świecie Nasz” na podstawie twórczości Marka Grechuty w teatrze w Gorzowie Wielkopolskim. Czy w trudnych czasach może nam pomóc poezja?





Wychowałem się na tych piosenkach. Grechuta kształtował moją wrażliwość. Bardzo chciałem zrobić to przedstawienie i jednocześnie odkrywałem, że te piosenki doskonale wpasowują się w ten czas.  Słowa: „Świecie nasz chcę być z tobą w zmowie” brzmią, jak modlitwa o działanie na rzecz zatrzymania zmiany klimatycznych, walkę o środowisko naturalne. To uniwersalna poezja i można ją odczytać na wiele sposobów. Spektakl zrobiłem w zaprzyjaźnionym teatrze w Gorzowie. Jest tam znakomity zespół aktorski, który świetnie śpiewa. Jestem bardzo zadowolony i czekam na premierę, gdy tylko otworzą się teatry. Mam nadzieję, że stanie się to już niedługo.





Więcej wywiadów ze znanymi osobami w kategorii Znani i lubiani.



Aktor nie lubi bezczynności, przedsmak emerytury dał mu się we znaki podczas pandemii. Powoli wraca do pracy. Dobrze rozumie, że dbałość o serce i ciało, to także aktywność i dieta. Kilka lat temu przekonał się nawet do siłowni.





Bio: Wojciech Wysocki , aktor filmowy i teatralny. Po ukończeniu PWST w Warszawie, zadebiutował na dużym ekranie rolą czarnego charakteru młodego pianisty w melodramacie „Con amore”(reż. J.Batory). Przez lata związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie, ale także Dramatycznym. Grał w serialach „Punkt widzenia”, "Ekstradycja", „Ranczo” i „Na Wspólnej” i w filmach m.in. „Życie wewnętrzne” (reż. M. Koterski), „ Jezioro Bodeńskie” (reż. J. Zaorski), „Pismak”(reż. Wojciech Jerzy Has), „Nic śmiesznego”(reż. M. Koterski), Pan T. (reż. M. Krzyształowicz). Jest znakomitym recytatorem i wykładowcą cyklicznych poetyckich warsztatów i spotkań. Mąż Joanny, ojciec Rozalii, ma 67 lat.





Czy myśli Pan czasem o swoim sercu?





Tak, bo mój tata chorował na serce. Mama dbała o niego i zawsze zwracała uwagę na naszą dietę. Co tu kryć, im człowiek starszy, tym bardziej dojrzewa do tego, aby myśleć o swoim zdrowiu. Wszystko przychodzi z czasem, świadomość stosowania zdrowego odżywiania, potrzeba większej aktywności ruchowej. Poza tym od pewnego czasu trochę zmagam się z nadciśnieniem, więc podejmuję różne działania wspierające serce.





Zawód aktora wymaga dobrej kondycji fizycznej, jak Pan o nią dba?





Rzeczywiście uprawiam zawód, który wymaga dużej aktywności: próby, spektakle, w których dużo się ruszam na scenie. W dodatku częste wyjazdy ze spektaklami po kraju. Ale to inna aktywność niż spacer, rower czy siłownia. Przyznam się do czegoś - przez wiele lat trochę kpiłem z kolegów aktorów, którzy chodzili na siłownię. Wydawało mi się, to tylko powodowane dbaniem o swój wygląd, nastawieniem na jak ja to nazywam:„adonistowatość”. Ale kiedyś złapałem kontuzję kolana, w dodatku na scenie i ledwo dokończyłem grać spektakl. Miałem dolegliwości bólowe, trudno mi było chodzić, więc poszedłem na konsultację. Pierwszy ortopeda powiedział, że muszę mieć operację. Trochę bałem się, że to wyłączy mnie na dłużej z aktywności, pracy. Poszedłem do drugiego ortopedy, który doradził mi ćwiczyć w ten sposób, żeby wzmocnić i obudować kolano mięśniami. Powiedział, że na operację zawsze jest czas. Zgodnie z jego zaleceniami poszedłem na siłownię. Po trzech miesiącach zacząłem odzyskiwać sprawność w kolanie, wzmocniły się mięśnie, ścięgna. Od tego momentu minęło pięć lat i jest nieźle.





Czy czuje się Pan zdrowszy dzięki ćwiczeniom na siłowni?





Na pewno mam całkiem niezłą kondycję, poprawił się stan kręgosłupa, z którym wszyscy mamy na ogół problemy. Lepiej pracują kolana, serce. Ale siłownia to sprawa indywidualna, jednym pomaga, lubią ją, innym nie. Staram się dużo ruszać, choć wiem, że biologii się nie oszuka. Na szczęście mam dobre geny po mamie, która pracowała do 86 roku życia. Gdy przestała pracować, umarła.





Pana mama była lekarką, w czym się specjalizowała?





Była twórczynią i pierwszym ordynatorem oddziału reumatologicznego w szpitalu w Szczecinie.





Nie chciał Pan zostać lekarzem w młodości?





Ja marzyłem o karierze komentatora sportowego, bo kochałem sport, ale rzeczywiście wyrastałem w takiej atmosferze. Nie poszedłem w te stronę, za to jeden brat jest fizjoterapeutą, drugi psychiatrą.





Dziś w epoce koronawirusa wiele ludzi przestaje słuchać naukowców, wątpią w słowa lekarzy





To tak, jak doktor Wezół, którego gram w serialu „Rancho”. On mawia do swych pacjentów zapisując receptę: „To i tak nic nie pomoże”. Ja bardzo szanuję lekarzy i wierzę w skuteczność nauk medycznych. Sam jestem przykładem dobroczynnego działania medycyny. Zostałem wyleczony z bardzo groźnej choroby onkologicznej, którą przeszedłem przed laty. Moje doświadczenia wskazują, że zawierzenie i zaufanie lekarzowi bardzo pomaga.





Wspominał pan o diecie w domu rodzinnym, a jak Pan się teraz odżywia?





Staramy się z żoną jeść zdrowo, przede wszystkim warzywa, białe mięso, kasze, ryż. Są oczywiście potrawy, których nie wezmę do ust, np. wątróbki, ale do ryb się przekonałem. Jem ryby od 20 lat, bo wiem, że mają zdrowe dla serca kwasy omega trzy. Poza tym przygotowujemy dania z chudego mięsa, indyka. Ja lubię aromatyczne i dość ostre dania orientalne.





Czy odżywia się Pan regularnie, bo przy takim trybie życia, to czasem trudne?





Staram się. Nie zapominam o śniadaniu i obiedzie. Przed samymi spektaklami raczej nie jadam dużo. Wieczorem po pracy tłusta golonka raczej odpada, co robią niektórzy koledzy. Ale to nie jest tak, że w ogóle nie zjem nigdy kotleta wieprzowego. Wszystko, ale z umiarem.





Jakie rodzaje sportu Pan lubi?





Jestem zagorzałym fanem koszykówki, sam kiedyś grałem. To bardzo bliski mi sport i moja ukochana, ciągle niedoceniana w Polsce dyscyplina. Dziś pozostało mi kibicowanie. Gdy wygrywa moja drużyna zawsze krzyczę na cały głos: „Polnia Warszawa!” niezależnie od tego, jaki zespół aktualnie przebywa na parkiecie. Uwielbiam też narty. Po roku od kontuzji kolana, wybraliśmy się z żoną na lodowiec Hintertux. Tam, na wysokościach trochę mnie zatyka, bo to ponad 3000 m.n.p. m. Nie zapominam jednak o rozgrzewce trochę niżej i wtedy daję radę. Poza tym jeżdżę na rowerze, głównie na działce nad Narwią. Tam też spaceruję. Kocham naturę, ciszę. Zmuszony przez pandemię do bezczynności, przez prawie trzy miesiące, starałem się, żeby oprócz czytania i oglądania seriali zrobić dziennie dwugodzinny spacer.





Czy liczy Pan podczas spaceru kroki?





Tak, mam odpowiednią aplikację w telefonie. Rok temu przeczytałem w „Tygodniku Powszechnym” wywiad na 80 urodziny z Januszem Gajosem. On codziennie robi 10 tysięcy kroków. Aktor jest wciąż w dobrej kondycji, gra na scenie, w filmach. To imponujące. Drażni mnie kwękanie ludzi w wieku około sześćdziesiątki, że już czas na emeryturę… Rozumiem, gdy ktoś jest chory, ale to nie wiek, żeby już nie pracować. Właśnie wiosną miałem gorzki przedsmak emerytury i to jest dla mnie okropne uczucie. Nie cierpię bezczynności, siada mi wtedy psychika. Teraz trochę więcej się dzieje, ale nadal spektakle i festiwale są odwoływane, a niektóre teatry nie działają. Ruszyły zdjęcia do seriali, ale przecież sytuacja w wielu branżach jest trudna. Wszyscy się z tym zmagamy i musimy sobie z tym przez pewien czas jakoś radzić.





Rozmawiała: Monika Głuska-Durenkamp







Beata Tadla uważa, że w życiu nie da się uniknąć stresu. Trzeba umieć z nim żyć i dbać o równowagę psychiczną, aby wynagrodzić organizmowi straty. Warto się dobrze odżywiać, dużo się ruszać i myśleć pozytywnie.





Bio: Beata Tadla, dziennikarka radiowa i telewizyjna. Obecnie prowadzi audycje „To właśnie weekend” w Radiu Zet i program „Onet Radio”.  Trenerka mówców. Mówca motywacyjny, prezenterka. Wykładowca. Autorka czterech książek.





Jednym z czynników ryzyka wywołującym choroby serca jest stres. Czy umie Pani nad nim panować?





Mówi się, że stres jest największym wrogiem człowieka i trzeba z nim walczyć. Jakiś czas temu czytałam o badaniach ze Stanów Zjednoczonych prowadzonych na grupie 30 tysięcy ludzi przez 8 lat. Polegały one na tym, że na początku pytano badanych, czy w minionym roku przeżywali stres. Drugim pytaniem było, czy wierzą, że stres im szkodzi. Po 8 latach w grupie tych, którzy zmarli byli wyłącznie ci, którzy uważali, że stres im szkodzi. Okazuje się więc, że nie sam stres, ale strach i wiara w to, że może on być dla zdrowia i życia zagrożeniem, jest gorsza. Bardzo mnie to zainteresowało. Wierzę, że wszystko siedzi w naszej głowie i trzeba nauczyć się rozpoznawać swoje emocje. U mężczyzn w chwilach stresu następuje wyrzut adrenaliny, który mówi im uciekaj, albo walcz. My, kobiety mamy w takich trudnych momentach wyrzut oksytocyny, hormonu odpowiadającego za troskę, opiekę, czułość. Stres jest nieodłącznym elementem naszego życia, często nas pobudza do działania, każe iść dalej.





Czy nauczyła się Pani rozpoznawać te emocje i uzyskiwać równowagę?





Bardzo trudno ostatnio o równowagę, bo mamy całą masę bodźców zewnętrznych, które nie są pozytywne. Epidemia koronowirusa zaskoczyła nas i zamknęła w domach, stres był nieunikniony. Dlatego postanowiłam, żeby się za bardzo nie denerwować, czyli nie planować i nie myśleć w przód, dalej niż jutro, pojutrze. Zrozumiałam, że nie wiem, co będzie i że to ode mnie nie zależy. Część mojej aktywności zawodowej, poza prowadzeniem audycji, polega na uczestnictwie w konferencjach, prowadzeniu szkoleń, treningów. Niestety ta działalność jest na razie zamrożona i nie wiadomo, kiedy to się zakończy. Muszę to przetrwać, zacisnąć zęby. Żyję tym, co teraz, z dnia na dzień i wyciągam rzeczy pozytywne, a nie negatywne.





Co Pani w tym pomaga?





Na pewno aktywność fizyczna. Bez ruchu nie wyobrażam sobie życia. Gdy byliśmy zamknięci podczas ścisłego lock down, to założyłam w telefonie aplikację do liczenia kroków. Starałam się te osiem tysięcy kroków robić po domu, chodziłam między salonem, kuchnią. U wszystkich dom zamienił się w szkołę, biuro, siłownię, restaurację, salę do jogi. U mnie też. Robię ćwiczenia, które sprawiają mi przyjemność. Gdy nie są fajne, to nie ma się na nie ochoty, a ja nie lubię się do niczego zmuszać. Nie jestem fanką ćwiczeń siłowych takich, po których jestem wyczerpana. Lubię pływać pod powierzchnią wody, w masce na twarzy, bo to mnie relaksuje i odpręża. Koncentruję się na pływaniu, które wtedy jest dla mnie jak medytacja. Ale na pójść na basen jeszcze się nie skusiłam, poczekam trochę. Na razie korzystam z tego, co mogę, głównie skakanki i jogi. W domu, na macie, staram się wykonywać wszelkie pozycje porządnie, z dbałością o ładnie wykończony ruch. Joga uwalnia głowę.





W jaki jeszcze sposób dba Pani o swoje serce i kondycję?





Zawracam uwagę na dobre odżywianie, bo wierzę, że jestem tym, co jem. Jedzenie wielu z nas kojarzy się jedynie z mechaniczną czynnością, a ja uważam, że powinno być bardziej świadome. Myślę o tym, co jem. Unikam przetworzonej żywności, białej mąki, jeśli wybieram pieczywo, to pełnoziarniste. Moja dieta to głównie warzywa, nabiał, jem też ryby i owoce morza. Mięsa unikam od kilku lat, nie piję mleka, za to dbam, aby w mojej diecie było dużo orzechów, ziaren, pestek. Gdy robię koktajl z truskawek, to wrzucam je do blendera razem z szypułkami, bo są zdrowe. Jeśli grejfrut, to razem z pestkami. Staram się nie robić wielkich zapasów jedzenia i nie marnować. Lubię produkty dobrej jakości, świeże. Większość warzyw i owoców kupuje w lokalnym zieleniaku. Raz w tygodniu robię tzw. dzień resztkowy, czyli na przykład szykuję tartę z tym, co zostało w lodówce.   





Czy jada Pani regularnie?





Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez śniadania. Jem wtedy jajka, wszelkiego rodzaju pasty warzywne z bakłażana, fasola, oliwek, cebulki. Dzień zaczynam od świeżego koktajlu z pietruszki, imbiru, ogórka, czasem dolewam tam sok z rokitnika, albo dodaję kurkumę. Szykuję też świeże soki warzywno-owocowe.





A co z solą, czy dużo Pani soli?





Ograniczyłam sól, a do przyprawiania potraw używam głównie pieprzu cayenne. Niektórzy ludzie mają lodówki pełne sosów, majonezów, ketchupów, ja ich nie stosuję. Lubię naturalny smak potraw,  doprawiam jedzenie naturalnie: bazylią, kolendrą. Kiedyś, gdy odwiedzałam dom rodziców i jadłam obiad, wszystko wydawało mi się przesolone. Ale ich także przekonałam do zdrowszego jedzenia i dziś na ich stole ląduje więcej warzyw, ciemne pieczywo i mniej soli.





Czyli najważniejsza jest zmiana nawyków?





Tak i to wcale nie jest takie trudne. Ktoś mówi: „ Ale ty się poświęcasz”, a dla mnie to po prostu przestawienie stylu myślenia, a nie żadne poświęcenie. To myślenie o zdrowiu. Gdy idę do sklepu sięgam po te produkty, które lubię i tyle. Podobno wystarczy 21 dni, żeby te nawyki weszły w krew. Dbam także o inne zdrowe nawyki: nie przegrzewam się, w zimie chodzę bez rajstop, w lekkiej kurtce, śpię przy otwartym oknie. Staram się budować odporność. Dbam o mój organizmu, żeby odwdzięczył mi się tym samym i długo mi służył. I tak się dzieje, bo prawie nie choruję. Nie pamiętam, kiedy brałam jakieś leki, nie łykam, ani środków od bólu, ani antybiotyków. Ważny jest też dobry sen, w ciemności, w cichym, chłodnym miejscu. Nie jestem meteopatką, nie reaguję na zmiany ciśnienia atmosferycznego. Mam dobre ciśnienie i odpukać dobrze się czuje na co dzień.





A czy robi Pani jakieś badania?





Raz do roku umawiam się na przegląd zdrowia: badania krwi, Ekg i próbę wysiłkową. Wolę się badać i wiedzieć, jaką mam kondycję, żeby zapobiegać chorobom w przyszłości. Profilaktyka jest najlepsza.





Rozmawiała: Monika Głuska- Durenkamp



Schorzenia sercowo-naczyniowe, zawały mogą dotknąć każdego z nas. Niezależnie od wykonywanego zawodu, zasobności portfela, bez względu na wiek czy płeć. Zdarzają się zwykłym ludziom, jak i tym znanym. Serca gwiazd: aktorów, piosenkarzy, dziennikarzy, pisarzy też mogą być chore. Na wystąpienie tych chorób wpływ mają róże czynniki np. genetyczne, ale i styl życia. Dlatego tak ważna jest profilaktyka. A ludzie znani, opowiadając o swoich problemach, mogą w tym pomóc.





Tekst: Monika Głuska-Durenkamp









Kulisy życia gwiazd





Często oceniamy znanych przez pryzmat ich życia, które widzimy jedynie na plotkarskich portalach.  Choć rzeczywiście ich status społeczny jest pod wieloma względami uprzywilejowany, to jednak nie są istotami z innego wymiaru. Tak samo, jak my, przeżywają problemy rodzinne, stres czy choroby. Wśród gwiazd jest wiele osób, które doznały poważnego zdarzenia sercowo-naczyniowego: zawału serca, czy operacji, która pomogła zapobiec zatrzymaniu krążenia. Mieli również szczęście przeżyć.a zapobiec zatrzymaniu krążenia. Mieli również szczęście przeżyć.





Teraz używają mediów społecznościowych, aby pomóc szerzyć świadomość. Dzięki ich inspirującym historiom, opowieściom o objawach chorób serca i poradom, my też możemy pomyśleć o naszym zdrowiu. Publikując wiadomości związane z profilaktyką chorób serca wskazują jakie  działania można podjąć, żeby zmniejszyć szanse na ich rozwój. Oprócz dbania o prawidłowy poziom cholesterolu, badania ciśnienia, przeprowadzania badań w celu sprawdzenia niedrożności tętnic, można zmieniać naszą dietę, być bardziej aktywni fizycznie oraz nauczyć się zarządzać poziomem stresu. Często to małe rzeczy, które warto robić codziennie, aby zmniejszyć ryzyko chorób serca i udarów mózgu. Wśród najlepszych porad to choćby te: ruszaj się co najmniej 20 minut dziennie, pij dużo wody, jedz owoce i warzywa, staraj się spać przez siedem do ośmiu godzin i spróbuj obniżyć poziom stresu.





Serce mnie zaskoczyło





W Polsce chorowanie bywa sprawą tabu, choć teraz coraz więcej znanych osób przyznaje się do swoich dolegliwości i dzieli swoimi historiami, to między innymi aktorzy Bożena Dykiel, Jerzy Stuhr, Adam Ferency, Krzysztof Kowalewski, Marian Opania . Oni nie ukrywają, że te serca gwiazd szwankują. Dominika Ostałowska przyznaje, że w pewnym momencie życia miała za dużo pracy, za mało snu i serce zaczęło jej bić w tempie 210 uderzeń na minutę, czyli trzy razy szybciej niż powinno.  Aktorka miała zabieg ablacji, a potem zaczęła regularnie ćwiczyć, dbać o siebie. Dzięki treningom poczuła się lepiej. To także poprawiło jej stan psychiczny, bo problemy z sercem dodatkowo ją stresowały. Aktorka została też ambasadorką kampanii „Moda na serce”, która zachęcała wszystkie kobiety do odpowiedniej profilaktyki i zapobiegania chorobom serca.





ZZ kolei muzyk rockowy Robert Friedrich „Litza”, przeszedł groźne zapalenie mięśnia sercowego i miał operację wymiany zastawki. Od tego czasu bardzo znacząco zmienił tryb życia. Gwiazdy pokazują, że zawał, czy choroba serca może się przydarzyć każdemu. Inna sprawa to, co my zrobimy z tę wiedzą.





Serca gwiazd w USA





Oto lista amerykańskich sław, która cierpiały na różne sercowe dolegliwości, a dziś walczą o zdrowie swoje i innych.





Rosie O’Donnell, aktorka, komiczka, pisarka i producentka telewizyjna.




Przeżyła zawał serca w sierpniu 2012 roku. Miała wtedy 50 lat.  Dziś zachęca kobiety na swoich mediach społecznościowych, aby nie ignorowały wszelkich objawów problemów z sercem. Ona sama przyznaje, że już wcześniej ciało dawało znać, że coś jest nie tak. Była otyła, miewała bóle w klatce piersiowej. Kiedy w końcu poszła do kardiologa na EKG, okazało się, że ​​jej lewa przednia zstępująca tętnica była w 99% zablokowana i natychmiast przeszła operację założenia stentu. „Poznaj objawy. Słuchaj siebie i obserwuj”, przestrzega.  Rosie O’Donnell po tym zdarzeniu zdecydowała się na radykalne zmiany w trybie życia: więcej się rusza, utrzymuje zdrową dietę. „Prawie umarłam. Atak serca nauczył mnie, że trzeba o siebie dbać” – przyznała w wywiadzie dla magazynu „People”.





Toni Braxton, piosenkarka.




W 2004 roku trafiła do szpitala. Tam okazało się, że ma tzw. ostre zapalenie osierdzia, czyli zapalenie tkanek wokół serca. Miała wtedy tylko 37 lat. Po wielu badaniach okazało się, że cierpi na toczeń rumieniowaty układowy, który zaatakował też mięsień sercowy. Artystka leczy się na tę przewlekłą chorobę, ale także od tamtego czasu szczególnie dba o siebie. Unika niezdrowej żywności i codziennie jest aktywna fizycznie.atego od tego czasu dba o siebie. Unika niezdrowej żywności i codziennie jest aktywna fizycznie.





Bill Clinton, były prezydent stanów Zjednoczonych.




W lutym 2011 roku, były prezydent USA został przetransportowany do szpitala z powodu bólu w klatce piersiowej. Kardiolodzy założyli mu dwa stenty w tętnicy wieńcowej. Jeszcze wcześniej Bill Clinton miał dwie operacje wszczepienia tzw.by-passów. Były prezydent nie stosował diety i słynął jako wielki miłośnik burgerów. Dopiero po tych poważnych problemach z sercem przeszedł na dietę wegańską, w której podstawą są owoce, warzywa i rośliny strączkowe..





Kevin Smith, reżyser, aktor, znany z reżyserii kultowych, niskobudżetowych komedii: „Sprzedawcy”, „W pogoni za Amy” oraz „Dogma”





W wieku 47 lat, w lutym 2018 r aktor przeżył masywny zawał serca.  Po tym zdarzeniu zaczął dbać o siebie, chudnąć. Wcześniej miał dużą nadwagę. Szczegółową informacją o utracie wagi Smith podzielił się z fanami na Instagramie. Reżyser ujawnił, że od czasu zawału serca schudł już 43 funty (20 kilogramów).  Artysta twierdzi, że to jeszcze nie koniec – planuje stracić kolejne. Liczy się dla niego też dobre samopoczucie i panowanie nad stresem.





Więcej na temat "Serca gwiazd" możesz przeczytać w artykule o sposobie na zdrowe serce Łukasza Grassa.



Aktywność, dieta i zdrowy egoizm





Mariola Bojarska Ferenc , ekspert wellness, fitness, dziennikarka, producentka telewizyjna i
filmowa, propagatorka aktywności i zdrowego stylu życia. U
kończyła studia na Akademii Wychowania
Fizycznego w Warszawie. Uprawiała gimnastykę artystyczną była reprezentantką
kadry narodowej. Należy także do najważniejszych światowych organizacji fitness
IDEA Health and Fitness Association
i ECA, reprezentowała Polskę 40 razy na międzynarodowych kongresach dotyczących
rozwoju fitness w USA, Francji, Szwajcarii, Szwecji. Wykładowczyni work
life-Balance. Autorka 9 bestsellerowych książek takich jak:„Życie ma smak”, ”Smakuj życie”, ’Moda bez metryki” i innych
.www.mariolabojarskaferenc.pl





Dobrej kondycji można
ci pozazdrościć, czemu ją zawdzięczasz?





Mariola Bojarska-
Ferenc:
Moja forma wynika z tego, co robię przez całe życie. To dieta,
regularne ćwiczenia, ale i umiejętność wypoczywania i relaksu, czyli tzw. work
life- balance, którego uczę. Codziennie staram się być aktywna fizycznie:
wzmacniam mięśnie w siłowni i robię trening aerobowy m.in. szybki marsz na
bieżni. Kiedy pogoda na to pozwala, wiosną i latem, spaceruję w szybkim tempie na
zewnątrz. Trening aerobowy doskonale wspomaga pracę serca i płuc.





Jak znaleźć motywację
do aktywności?





To indywidualna sprawa: dla jednych, to zdrowie, dla innych
ładny wygląd. Ważne, żeby odnaleźć taki powód, bo nie ma na co czekać! Dla mnie
główną motywacją jest to, aby zachować dobrą kondycję do końca życia. Dziś
ludzie żyją długo, więc sprawność i niezależność jest dla mnie bardzo ważna.
Gdy będę starsza chcę mieć siłę, aby podnieść się z łóżka, móc zrobić zakupy,
spotkać się z przyjaciółmi. Może za bardzo wybiegam w przyszłość, ale wiem, że
czas pędzi. Kiedy zaczynałam pracę, jako dziennikarka i promowałam ćwiczenia,
młodsze koleżanki podśmiewały się ze mnie: „Ty Bojarska cały czas tylko ćwiczysz.
Po co się tak męczysz?”. Traktowały mnie trochę jak taką nieszkodliwą wariatkę.
Dziś, gdy je spotykam, rozmawiają o problemach zdrowotnych i narzekają na brak
energii. A ja wciąż ją mam. Długowieczność i życie w dobrej kondycji
wystarczająco mnie motywują. Rozglądając się dookoła zauważam, że ludzie coraz
częściej chorują na choroby cywilizacyjne, cukrzycę, problemy z sercem,
nowotwory. Oczywiście nie na wszystko mamy wpływ, ale gdybym, odpukać, zachorowała,
to chcę mieć siłę do walki o siebie, dlatego dbam o siebie każdego dnia.





Starasz się pokazywać
innym, co w życiu jest ważne…





Kiedy zaczynałam swoją przygodę z fitnessem, nie zdawałam
sobie sprawy, że ta dziedzina szybko stanie się bardzo modna. Dziś dzięki
rozwojowi, fitnessu i wellnesu wiadomo o wiele więcej o prewencji różnych
dolegliwości dietą i ruchem. Aktywność fizyczna jest nieodłączaną częścią
zdrowego, holistycznego podejścia do ciała. Liczy się też uśmiech, dobry wizerunek,
zadbana sylwetka, ale i to, jak się czujemy ze sobą, czy umiemy się
zrelaksować, odpocząć. 





Jak sprawić, aby
osiągnąć to, co nazywasz „work life- balance”. Zdradzisz szczegóły?





Dziś walcząc nie tylko o sukces, ale życie na dobrym poziomie,
jesteśmy zagonieni, często nie mamy czasu dla przyjaciół, ale przede wszystkim
dla rodziny i dla samych siebie.  W
wyniku pracoholizmu dochodzi do wypalenia zawodowego i jego następstw np.
depresji. Ja staram się pokazywać, jak dziś pracować i nie zwariować, jak
utrzymywać balans między życiem prywatnym, a zawodowym. Swoje wykłady dedykuję
głównie kobietom, ale często uczestniczą w nich także mężczyźni, bo to dotyczy
nasz wszystkich. Zdrowa dieta i odpowiednio dobrane ćwiczenia mogą wspomóc
pracę ciała, mózgu,  dodają nam energii, poprawiają
koncentrację i wspomagają nasze życie seksualne. To ostatnie także bardzo
wpływa na jakoś naszego życia, poprawia wydolność organizmu, wzmacnia serce.  





Co jest nam potrzebne
do dobrego relaksu?





Po pierwsze zdrowy egoizm. Trzeba umieć zadbać o siebie,
swoją psychikę, spokój. Znaleźć czas na masaż, obejrzenie dobrego filmu,
posłuchanie muzyki. Ja uwielbiam słuchać jej głośno. Gdy jestem sama w domu nastawiam
muzykę operową, która mnie wycisza, uspokaja. Jeśli ktoś lubi, może wybrać mini
medytację, domową sesję jogi. Warto też pamiętać o śnie. Sen, to najlepsza regeneracja
dla organizmu, uspokaja także serce. Ważne jest regularne wysypianie się, co
najmniej sześć godzin na dobę. Aby się dobrze wyspać potrzebne jest zachowanie
higieny snu i pewnych rytuałów. Nie zabierać smartfonu, ani komputera do
sypialni, odłączyć się od złych myśli, żyć tu i teraz.  





Co zalecasz, żeby jak
najdłużej zachować zdrowe serce?





Nie da się dbać o serce bez ćwiczeń. One zwiększają
pojemność płuc i pomagają odpowiednio dotlenić serce. Najlepsze są te, jak już
wspominałam, aerobowe, wykonywane w równym tempie przez ponad 20 -30 minut. To
może być jazda na rowerze w średnim tempie, szybki marsz, lekki trucht, taniec,
pływanie. Każdy powinien wybrać to, co lubi, jednak najważniejsze robić to
regularnie. Gdy ciągle narzekamy na brak czasu i możliwości ćwiczeń, polecam
wyjście z autobusu przystanek wcześniej, lub marsz wokół osiedla.





Czy stosujesz jakąś
dietę?





Ja po prostu staram się jeść regularnie, zdrowo i kolorowo.
Mój talerz jest jak najbardziej barwny, pełen warzyw, sałaty, kiełków, kaszy,
zdrowego białka. Trochę żółtego, pomarańczowego, zielonego, czerwonego,
fioletowego. Dzięki temu nie liczę kalorii, minerałów, witamin, ale też nie
przejadam się. Jem trzy posiłki dziennie i dwie małe przekąski. Zachęcam, aby
do takich kolorowych talerzy przyzwyczajać nasze dzieci. 





Z jakich produktów
czerpiesz potrzebną do aktywności energię?





Mięso jem dwa razy w tygodniu, za to prawie codziennie
wybieram jakąś rybkę, owoce morza. Zawierają one niezbędne dla serca kwasy
omega 3.  Stosuję zdrowe tłuszcze
roślinne, głównie oliwę z oliwek.   Potraw prawie nie solę, za to dla smaku używam
bardzo dużo ziół. Dodaję je do zup, mięsa, sosów. Nie jem tłustych i smażonych rzeczy,
bo tłuszcz zatyka naczynia krwionośne. Dlatego unikam smażenia, a potrawy gotuję
na parze, lub piekę w piekarniku. Nie zapominam również o węglowodanach
złożonych takich jak kasze czy pieczywo wieloziarniste .





Jakie jeszcze zdrowe
nawyki są ważne w profilaktyce chorób serca?





Unikanie alkoholu, czasem kieliszek czerwonego wina. Polecam
picie dużych ilości wody niegazowanej, ja nieraz też sięgam po wodę peralge,
naturalnie gazowaną. Wieczorem, gdy czytam w łóżku przed snem, zawsze mam obok
szklaneczkę wodę. Piję ją także rano, zaraz po przebudzeniu.





Moja rada: Jedz
codziennie 5 porcji warzyw i owoców wzbogacając tym samym dietę w błonnik. Nie
zapominaj o roślinach strączkowych 3-4 razy w tygodniu. Przed snem wypij łyżkę octu
dobrej jakości z wodą. Pamiętaj o uzupełnianiu witamin C,D,E i pierwiastków
takich, jak cynk, chrom , magnez.





Rozmawiała Monika
Głuska-Durenkamp



Naturalnie, że myślę o sercu.





Dziennikarka, prezenterka
prognozy pogody, związana z telewizją TVN. Studiowała dziennikarstwo i
ekonomię, ukończyła państwową szkołę muzyczną. Dzięki pracy modelki, którą
łączyła z nauką w szkole średniej i studiami, zwiedziła prawie cały świat. Od wielu lat jest zafascynowana życiem w
zgodzie z naturą. Skończyła studia podyplomowe z dziedziny zdrowia i
żywienia. Swoją wiedzą na temat zdrowego odżywiania i naturalnych metod
leczenia dzieli się z czytelnikami w cyklu książek „Naturalnie". Z wielką
pasją opowiada w nich o diecie wegetariańskiej, byciu bardziej eko i szanowaniu
naszej planety. Jej najnowsza książka, to
„Naturalnie w kuchni, 60 przepisów na zdrowie”.





Wschodnia sztuka
dbania o siebie





Po maturze mieszkałam długo w Azji i tam zetknęłam się z
medycyną chińską, tybetańską, ajurwedyjską. Zawsze fascynowało mnie
holistyczne, integralne podejście do organizmu. Słuchałam i przekonywałam się o
tym, jak żywność może być matką wielu chorób, a ojcem bywa stres. To w Japonii nauczyłam
się tego, jak myśleć o sobie całościowo. Mamy tendencję, że gdy nas coś boli,
bierzemy pigułkę i nie zastanawiamy się, dlaczego cierpimy. Medycyna wschodu
szuka przyczyn dolegliwości, w taki sposób, żeby zastanawiać się nad sygnałami,
które daje nasze ciało.  Serce w
medycynie chińskiej, to także miejsce mocy, miłości do drugiego człowieka i do
siebie samego. Warto być otwartym i uważnym na siebie i innych.





Czas na dobry sen





Wciąż gdzieś biegniemy, jesteśmy zestresowani. Wieczorem,
wprost od ekranu komputera, lub telewizora, idziemy spać. Zbyt przebodźcowani, w
dodatku zbyt późno. A przecież coś, co nas najbardziej uspokaja, to dobry,
długi sen. Sen jest lekarstwem. Sama staram się kłaść przed godziną 23.  Gdy mamy za sobą nieprzespaną noc, zauważamy, co
się wtedy dzieje z naszym sercem. Nie pracuje we właściwy sposób, bo potrzebuje
regeneracji.





Oddychaj głęboko





Kolejnym elementem dbałości o serce jest prawidłowy
oddech. Warto nauczyć się oddychać głęboko, tak żeby dobrze dotleniać cały
organizm.  Każdy wdech dostarcza tlen, na
który czekają wszystkie komórki naszego ciała. Dzięki reakcjom biochemicznym
tlen przekształca się w energię. Przez wydech oczyszczamy się i wydalamy
toksyny.





Zamiast windy,
schody





Dbam o serce, bo jestem aktywna fizycznie. Uważam, że nie
ma zdrowia bez ruchu i odpowiedniego dotlenienia. To nie znaczy, że od razu
musimy brać udziału w triathlonie, wysiłek trzeba dopasować do siebie. Nie przeciążajmy
się, jeśli nie jesteśmy do tego przygotowani. Dla mnie najlepsze dotlenie i
ruch, to spacer w lesie i głębokie oddychanie. Chodzę dwa razy w tygodniu na
trening połączony z jogą. Ale i każdego dnia staram się dużo ruszać. Wszędzie
gdzie mogę chodzę na piechotę, jeżdżę 
rowerem, podbiegam. Nie używam windy, na drugie, trzecie piętro wchodzę
zawsze po schodach.  





Jedz kolorowo





Żyjemy w czasach, kiedy nie możemy już ignorować wpływu
jedzenia na nasze zdrowie. Od lat nie jadam mięsa, za to głównie warzywa,
kasze, ryż.  Na świecie mamy prawie 8
miliardów ludzi, z czego prawie ¼ to wegetarianie, a ich stan zdrowia jest
często dużo lepszy niż ludzi z krajów rozwiniętych, którzy białka zwierzęcego
spożywają zdecydowanie za dużo. Polacy jedzą za dużo mięsa, smażą na nie
właściwym tłuszczu i spożywają za dużo tłuszczy trans. Nasza dieta, czyli
typowy obiad: klasyczny schabowy z ziemniakami, to połącznie węglowodanów z
białkiem. Nie twierdzę, że to nie jest smaczne. Jesteśmy do tego
przyzwyczajeni, ale to wszystko obciążające dla organizmu i trudne dla
serduszka. Do strawienia takiego posiłku potrzebne są trzy grupy enzymów
trawiennych. Przez dwie godziny po obiedzie nie mamy energii. Staram się jeść
tak, aby po posiłku mieć energię, a nie zasypiać. Jedzenie jest naszym paliwem,
a nie tabletką na sen. Nie namawiam nikogo do rezygnacji z jedzenia mięsa, bo
to indywidualna decyzja, ale z pewnością na zdrowie by nam wyszło ograniczenie
spożywania białka zwierzęcego do jednego razu w tygodniu, tak jak sugeruje Światowa
Organizacja Zdrowia w najnowszej piramidzie żywienia. Sięgajmy częściej po
warzywa, kasze, owoce, skarby natury.





Zupa
marchwiowo-dyniowa z kardamonem i granatem.





Przepis z książki „Naturalnie
w kuchni, 60 przepisów na zdrowie”, wydawnictwo Burda Media Polska.





Agnieszka Cegielska poleca jedną z swoich ulubionych zup,
szczególnie dobrą na czas, kiedy na zewnątrz jest chłodno. W
tej zupie łączy ze sobą dary natury. Są one tak zbilansowane, żeby rozgrzewały
nas od środka, jak również wzmacniały układ odpornościowy. Zaskakujące
połączenie kardamonu z warzywami, ryżem, nie tylko rozgrzewa, ale dodaje egzotyki
potrawie. Kardamon, król
przypraw, to naturalne lekarstwo, które między innymi obniża ciśnienie krwi, poprawia
nastrój, oczyszcza drogi moczowe, wzmacnia i odżywia nasz
organizm. Sprawdza się idealnie w przypadku wszelkiego rodzaju problemów
trawiennych, ale też przy braku apetytu.





Potrzebujemy:





  • marchew
  • dynia
  • cebula
  • świeży imbir
  • kardamon
  • kumin
  • goździki
  • chili
  • rozmaryn
  • masło klarowane
  • sól
  • świeżo mielony pieprz
  • granat
  • świeża kolendra
  • orzechy włoskie
  • serek kozi




W garnku rozgrzewamy dwie łyżki masła klarowanego,
wrzucamy 3-4 goździki, kawałeczek pokrojonego w kostkę świeżego imbiru, świeży
rozmaryn, ½ łyżeczki kuminu, ¼ łyżeczki kardamonu, tyle samo chili, wszystko ze
sobą mieszamy i dodajemy pokrojoną marchew, dynię i cebulę.





Marchwi powinno być dużo więcej niż dyni. Mieszamy i delikatnie podprażamy razem z przyprawami, a potem zalewamy wodą do wysokości warzyw i gotujemy, aż warzywa będą miękkie. Po ugotowaniu wszystko blendujemy. Jeżeli zupa będzie zbyt gęsta, możemy dodać trochę przegotowanej wody. Podajemy ze świeżym granatem, kolendrą, odrobiną serka koziego i orzechami włoskimi. Pamiętajmy, aby orzechy wcześniej namoczyć w gorącej wodzie. Doprawiamy solą, świeżo mielonym pieprzem, można dodać też czerwonego pieprzu.





Zupa można podać z ryżem po ajurwedyjsku. On delikatnie łagodził
pikantność tej potrawy i uczynił ten posiłek bardziej treściwym. Jeżeli nie
lubicie posiłków mocno pikantno-rozgrzewających,





zrezygnujcie z dodawania chili.





Tekst: Monika Głuska-Durenkamp



Przełamujmy słabości, ale z głową!





Od lat trenuje triathlon i to kocha. Namawia też i
motywuje ludzi do ruchu, ale zwraca uwagę, że trzeba ćwiczyć mądrze. Ważna jest
wiedza, a także stan zdrowia, do kt
órego należy dostosować wysiłek. Szczególnie, gdy zaczynamy, aby
się szybko nie zniechęcić.





Łukasz Grass, dziennikarz, autor książek,
triathlonista amator. W latach 2016-2019 redaktor naczelny Business Insider
Polska. Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Pracował m.in. w Radiu TOK FM, przez
6 lat był związany z TVN24. W 2018 roku, na rynku ukazała się jego pierwsza
powieść biograficzna „Najlepszy. Gdy słabość staje się siłą". Książka
opowiada o losach Jerzego Górskiego
- legendy polskiego triathlonu. Jego historia doczekała się również
ekranizacji. Grass właśnie napisał kolejną książkę pt.: „Szlag mnie trafił”, o
kobiecie, która
przeżyła ciężki udar mózgu.

Jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu, skończył kierunek
trenerski. Założyciel i redaktor naczelny największego w Polsce portalu
internetowego dla triathlonistów - Akademia Triathlonu (www.akademiatriathlonu.pl). Sam
uprawia triathlon amatorsko od 2009 roku.





Jak przekonać się do systematycznej aktywności fizycznej?





Łukasz Grass: To trochę tak, jakby zapytać kogoś, czy ma
żyć zdrowo, czy niezdrowo☺.
Przecież odpowiedzialność za własne siły i kondycję powinna być największą
motywacją. Ruch i dobra dieta są częściami świadomego życia. Oczywiście, że
każdy z nas miewa chwile słabości. Zdarza się, że nie chce się wyjść na zimno,
biegać, czy pójść do siłowni. To naturalne.
Praca nad sobą wymaga wysiłku, nie tylko fizycznego. Warto wspomóc się czytaniem
motywujących książek, rozmowami z przyjaciółmi. Wspólne trenowanie to też dobry sposób, bo gdy jesteśmy w
grupie, zawsze trudniej się wycofać. A tak motywujemy się wzajemnie.





W aktywności fizycznej nie chodzi o zmuszanie się do sportu na
siłę, ale o… 





Przyjemność. Dla mnie aktywność fizyczna jest nieodłączną częścią
życia i nie ma mowy o zmuszaniu się. To wysiłek, który uwielbiam. Jeśli dawno nie
ćwiczyliśmy, warto sięgnąć pamięcią do czasów szkolnych, przypomnieć sobie, jaki sport lubiliśmy, co nam
się podobało. Jeśli wolimy
pływać, chodźmy na basen, jeśli grać w kosza, umówmy się na salę gimnastyczną - każda forma
aktywności sportowej jest dobra.





Podkreślasz często, że aby czerpać ze sportu przyjemność trzeba też posiadać o nim
wiedzę.





To na pewno pomaga.Gdy
nic o danej dziedzinie nie wiemy, będziemy popełniać błędy i szybko możemy się
zniechęcić.  Warto kupić książki,
poczytać w internecie, bo brak odpowiedniej wiedzy może prowadzić do kontuzji,
braku pożądanych efektów treningu, a to już prosta droga do demotywacji.
Wystarczy wyjść do parku, lasu, czy do fitness klubu około 1-2 stycznia i zobaczyć, co się tam
dzieje. Tłumy ludzi z postanowieniami noworocznymi. Większość odpada już po
tygodniu. Między innymi dlatego, że dochodzą do błędnego wniosku „to nie dla
mnie”, a w rzeczywistości popełniają błędy, które prowadzą do przemęczenia lub
kontuzji. Wiele razy widziałem takie osoby w lesie podczas swojego treningu. 99
procent początkujących amatorów
biegania popełnia ten sam błąd - biegną za szybko i bagatelizują ćwiczenia
siłowe. 





Od czego trzeba więc zaczynać bieganie?





Od marszobiegów,
w tempie tlenowym, konwersacyjnym, nie zakwaszającym organizmu. Niech nikt, kto
nie miał do czynienia ze sportem, nie łudzi się, że wyjdzie po raz pierwszy na
trening i pokocha bieganie. Zazwyczaj nie jest to miłość od pierwszego
wejrzenia. Zaczynając trening nie można też zapominać o ćwiczeniach siłowych.
Przynajmniej dwa razy w tygodniu trzeba ćwiczyć tzw. core stability: wzmacniać
plecy, brzuch. To powoduje utrzymanie w bieganiu prawidłowej sylwetki, poprawia
ergonomię ruchu i wytrzymałość. Niektórzy bez żadnego treningu porywają na półmaratony. W ich
ruchach brakuje ekonomiki, szybciej się męczą i nie kończą dystansu. Tu nie
chodzi o wytrzymałość, bo każdy zdrowy człowiek może ukończyć półmaraton,
pytanie tylko w jakim czasie, biegiem czy marszem i w jakim stanie zdrowia na
koniec. Bo brak odpowiedniego treningu wytrzymałościowego i siłowego może
doprowadzić do poważnych kontuzji.





Jakie badania powinniśmy zrobić przed rozpoczęciem treningów biegowych?





Badania krwi, morfologia to podstawa, o której warto przypominać. Raz do roku
każdy, kto trenuje bądź zamierza trenować powinien odwiedzić lekarza
sportowego, zbadać układ sercowo-naczyniowy, zrobić EKG. Warto zwracać uwagę na
układ ruchu i robić USG, zbadać więzadła, stawy. Słuchajmy ciała i to kontrolujmy.





Ile sam trenujesz? 





Startuje głównie na dystansach Ironman 70.3 oraz Ironman, więc
muszę się do nich przygotować, trenując określoną liczbę godzin w tygodniu. Po
zawodach w sierpniu nie wybrałem jeszcze kolejnego celu. Najpewniej będzie to
jakiś Ironman w przyszłym roku.  We
wrześniu i październiku przechodzę czas roztrenowania, odpoczynku i ruszam się
jedynie rekreacyjnie. Potem w końcu października wracam do treningów. Wtedy ćwiczę 10-12
godzin tygodniowo: pływanie, rower, bieg. 





A w jaki sposób oprócz
sportu, ty dbasz jeszcze o swoje zdrowie?





Oprócz
ruchu kluczowa jest dieta. Wszyscy, którzy trenują doskonale wiedzą, że bez prawidłowego żywienia nie
ma sukcesów. Raczej
nie da rady trenować żywiąc się fast foodami i słodyczami.





Czego unikasz w diecie?





Nie używam w ogóle
cukru, nie słodzę kawy, herbaty, nie piję gazowanych napojów. W momencie roztrenowania jadam to,
co wszyscy i nie dbam jakoś szczególnie o dietę, ale w okresie treningów, to dużo kasz, warzyw. Od jakiegoś
czasu nie jadam mięsa, za to różne polskie superfoods: kasza gryczana, buraki,
dużo warzyw.





Miałeś taki moment w życiu, że mniej trenowałeś.
Wciągnęł
a cię praca,
czy wtedy znajdowałeś czas na sport?





Żyłem w biegu, wiecznie z komputerem w ręku, podłączony
do mediów,
internetu. To nie znaczy, że nie miałem czasu na sport, bo uważam, że zawsze
można go wygospodarować. Jednak każdemu z nas może zdarzyć się taki moment,
kiedy traci balans, zapomina, co w życiu ważne. Brak czasu to najłatwiejsza wymówka, więc i ja w ten
sposób odstawiłem
sport na boczny tor i zapuściłem się.
Nie chcę jednak tłumaczyć, że wszystkiemu winna jest praca, bo to nie prawda.
Zawsze powtarzam, że najwięcej zależy od nas i od tego, jak ułożymy sobie
relacje z ludźmi, priorytety w życiu.





Kiedy pojawił się w twoim życiu triathlon?





To było około dziesięciu lat temu. Gdy po raz kolejny
wszedłem na wagę, a na wyświetlaczu pokazała się trzycyfrowa liczba,
postanowiłem to zmienić, choćby zacząć chodzić na fitness. Kolega z pracy namówił mnie, żebyśmy
zapisali się na zawody triathlonowe za rok, bo taki cel nas zmotywuje. Jeszcze
tego samego dnia zgłosiłem swój
udział w największych zawodach triathlonowych na świecie w Londynie. Miałem rok
na przygotowania.





Czy ten sport od razu Cię oczarował?





Poznałem tę dyscyplinę jeszcze na studiach, na obozie
sportowym. Mieliśmy do zaliczenia mini-triathlon, ale wtedy nie zrobił na mnie
szczególnego
wrażenia. Gdy zacząłem przygotowywać się do Londynu wszedłem w to „na maksa”,
bo nie lubię półśrodków.
W ciągu ośmiu miesięcy schudłem 20 kilo, a po zawodach w Londynie stwierdziłem,
że to jest to.





Czy zauważasz rosnącą popularność traitlonu, a jeśli tak to dlaczego
przyciąga ludzi?





Jeszcze parę lat temu, na zawody zgłaszało się ze 150 osób, teraz w Polsce trenuje triathlon
kilkanaście tysięcy ludzi. Na portalu Akademii Triathlonu mamy 30 tysięcy
użytkowników
miesięcznie, ale część to biegacze i kolarze. Sławę i międzynarodowy
rozgłos przyniosły tej dziedzinie okryte mityczną aureolą zawody Ironman
na Hawajach. To trzy magiczne konkurencje, które nigdy się nie nudzą. Triathlon
jest wszechstronny, daje poczucie elitarności, a zarazem pokazuje, że
niemożliwe staje się możliwe. Tu nie tylko liczy się fizyczność i kondycja, ale
wiele zależy od naszej głowy. Pokonanie Ironmana uświadamia, że wszystko w
życiu jest do zdobycia, wystarczy przełamać bariery: strach, brak wiary w
siebie, słabości. 





Właśnie o przełamywaniu słabości i sile ducha piszesz w swojej
nowej książce„Szlag mnie trafił”. O czym ona jest?





To historia młodej
kobiety, która w
wieku 39 lat dostała udaru pnia mózgu w wyniku rozwarstwienia tętnicy. To bardzo rzadki
przypadek. Monika miała czterokończynowe porażenie, tzw. zespół zamknięcia.
Porozumiewała się jedynie mruganiem oczu. Dziś chodzi, mówi. Choć ma jeszcze trudności z
ruchem, niedowład, rehabilituje się i pracuje nad sobą.  W przypadku udaru pnia mózgu, którego doświadczyła, ponad 90 procent
pacjentów umiera w
ciągu trzech pierwszych miesięcy. Monika przeżyła i wróciła do społeczeństwa.
To książka o sile woli, walki, ale także o życiowej pogoni, w której często zapominamy o sobie i swoim zdrowiu.





Monika Głuska-Durenkamp



To, czego potrzebuje moje serce





Katarzyna Żak, aktorka teatralna,
filmowa. Współpracuje z warszawskimi: Teatrem Capitol, Teatrem Syrena, Komedia i
Och Teatrem. Szerokiej publiczności znana jest z ról w Miodowych Latach, Na
Wspólnej, Sile Wyższej, M jak Miłość, Czasie Honoru i w Ranczu. Aktorka śpiewa
i koncertuje niedawno odbyła się premiera jej najnowszej płyty „Miłosna
Osiecka”.





O sercu na poważnie





Myślę o nim i to bardzo poważnie, bo pochodzę z rodziny,
która jest obciążona chorobami serca. Mój dziadek zmarł na serce w młodym
wieku, jego syn-mój tata, umarł,
gdy miał 50 lat, na skutek rozległego zawału serca. Z powodów genetycznych
znajduję się w grupie podwyższonego ryzyka. W związku z tym regularnie się badam,
mierzę ciśnienie, kontroluje poziom cholesterolu, a co jakiś czas poddaję się
próbom wysiłkowym. Jestem pod opieką lekarza kardiologa i co półtora roku - dwa
lata, przechodzę u niego dokładne badania. Na szczęście mam ciśnienie w normie
i dobrze się czuję. Gdyby jednak coś mnie zaniepokoiło, nie zwlekałabym z
wizytą u lekarza i szczegółowymi badaniami.





Muszę mieć kondycję





Uprawiam zawód aktora, który wymaga dobrej kondycji, sprawności i wytrzymałości. Na scenie i na próbach często się ruszam. Teraz przygotowuję się do musicalu, więc ćwiczę układy choreograficzne. Nawet, gdy nie tak intensywnie pracuję, staram się być aktywna fizycznie, na przykład raz na tydzień chodzę na basen. Lubię długie, intensywne spacery, szybkim krokiem. Niestety odkąd zabrakło naszego ukochanego psa – berneńczyka, nie spaceruję już tak dużo. Brakuje mi tych porannych spacerów, kiedy musiałam wstać o pół godziny wcześniej i wychodziłam pobiegać z nim do lasu. Dotleniałam się i dostawałam niezwykłą dawkę energii na cały dzień. Córki są już dorosłe, wyprowadziły się, więc nie możemy na razie wziąć kolejnego zwierzaka. Zbyt długo musiałby być sam w domu, poza tym problematyczne stałyby się wyjazdy ze spektaklami i koncertami.





Ważna jest motywacja





Kiedy gdzieś wyjeżdżam, staram się rano wyjść z hotelu na szybki
spacer, czy jogging. Sama nie za bardzo lubię biegać, ale z innymi aktorami,
mobilizujemy się razem i ćwiczymy. W grupie zawsze fajniej -motywujemy się,
żeby coś zrobić dla siebie. Podobnie w domu motywujemy się z Cezarym do
prawidłowego odżywiania. Mąż schudł
kilka lat temu i aby utrzymać wagę, musi pracować nad sobą non stop. We dwoje łatwiej trochę
się pilnować, jeść mniej i zdrowiej.





Z przyprawami nie ma nudy





Nie jadam tłusto. Oboje moi rodzice mieli wysoki poziom
cholesterolu, więc szczególnie dbam o dietę. Oczywiście, cholesterol zależy nie
tylko od odżywania się, ale ono ma duży wpływ. Wybieram posiłki z zielonych
warzyw i staram się nie jeść po godzinie 18. To bywa trudne w mojej pracy, bo
gdy w ciągu dnia mało zjem, wieczorem po spektaklu jestem głodna. Wtedy robię
sobie sałatę i oszukuję ośrodek głodu. Nie objadam się, bo jak każda kobieta po
pięćdziesiątce, mam już spowolniony metabolizm. Nie jestem niestety ani weganką, ani wegetarianką, lubię od czasu do czasu kawałek
mięsa, ale bardzo je ograniczyłam. Wybieram kasze: gryczaną,jaglaną, bulgur i
jem je z warzywami. Wszystko dosmaczam świeżymi ziołami lub przyprawami
ziołowymi. Kiedy podróżuję po świecie, lubię poznawać różnie kuchnie, smakować
i przywozić przyprawy. Gdy dodaje się je do warzyw i kasz, tak szybko się nie
nudzą. Niedawno byliśmy w Australii. Tam kuchnia jest fantastyczna: stanowi
mieszkankę tradycyjnej brytyjskiej z tajską, malezyjską, chińską. Też przywiozłam przyprawy.





Piję wodę





Nasze serce, żeby dobrze pracowało, potrzebuje nawodnienia
organizmu. Piję co najmniej półtora litra płynów dziennie, głównie wodę. W
Australii smakowało mi wino, ale z tym ostrożnie. Alkohol zatrzymuje wodę w
organizmie i zwiększa apetyt, więc na kieliszek wina pozwalam sobie tylko od
czasu do czasu.





Kocham jogę





Jakiś czas temu odkryłam jogę i zakochałam się w niej. Niestety
ostatnio nie miałam na nią czasu, ale obiecuję sobie, że wkrótce wrócę. Brakuje
mi jogi, bo ona motywuje i zachęca do wysiłku: rozciągam się i widzę, czego
potrzebuje moje ciało. Joga to też wyciszenie, które jest niezbędne w
intensywnym życiu. Najpierw ćwiczyłam jogę pod okiem instruktora. W niej ważne są techniki
oddychania, a tego trudno jest się nauczyć samemu. Dziś, gdy mam czas, umiem
sama ćwiczyć w domu. Polecam, bo joga ma różne stopnie wtajemniczenia,
ćwiczenia mogą być intensywne lub spokojne. Każdy znajdzie tutaj coś dla
siebie.





Serce potrzebuje sztuki





Po spektaklu, czy koncercie, gdy półtora godziny śpiewam,
czuję się jakbym przerzuciła tonę koksu. Taki wysiłek pobudza, pracują
przepona, płuca. To jest bardzo pozytywne. Gdy jednak zbyt długo działam na
wysokich obrotach, potrzebuję odpoczynku. Dlatego, gdy tylko mamy z mężem czas,
to podróżujemy, resetujmy się. Szybko jednak tęsknię, aby znów rzucić się w wir
pracy, koncertów...., ale nauczyłam się łapać balans, bo to jest najlepsze dla
serca.





Tekst Monika Głuska-Durenkamp



Artyści, aktorzy, dietetycy, sportowcy, naukowcy. Znamy ich z gazet, telewizji, wypowiedzi, ról, książek.  Czasem wydają się nam wręcz nierealni. Tymczasem to przede wszystkim ludzie tacy, jak my. Też boli ich głowa, miewają katar, zmagają się z chorobami, walczą o zdrowe serce. W naszym cyklu, prosimy o mały rachunek sumienia i odpowiedź na to, jaki sposób dbają o swoje serce.





Wspieram serce





Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyk kliniczny, psychodietetyk, mama Stasia i Tadzia, żona aktora Macieja Stuhra. Autorka bloga Mama w wielkim mieście: https://kachblazejewska.pl/ Napisała jedenaście książek, w tym “Odżywanie dzieci mądre i zdrowe”, “Gotujemy pełną parą”.





Generalnie dbam o swoje zdrowie, a zdrowe serce jest częścią całości, czyli mojego ciała. Serce pracuje bez przerwy, pompując krew do naczyń krwionośnych. I choć to banał, warto pamiętać, że jest jedno na całe życie.  Jestem dietetykiem, więc też mam wiedzę, która pozwala mi dbać o siebie i rodzinę. Zawodowo zajmuję się gotowaniem i układaniem diet. Często dostaję maile, zapytania o to, jak się odżywiać, co zrobić, żeby mieć dobrą figurę, jak zadbać o siebie i rodzinę. To oczywiście trudne, wymaga cierpliwości, wiedzy, zmiany domowych przyzwyczajeń. Przez sześć lat odkąd jestem z Maćkiem zmieniłam także jego dietę. Moje dzieci nie protestują przeciwko razowemu pieczywu i nie wymuszają słodkich płatków z mlekiem. Ale nie wszystko samo się zrobiło!





Jeśli sól, to szczypta





Choć sól podkręca smak potraw, to niestety sprzyja tyciu, przyczynia się do otyłości i nadciśnienia. My, w domu solimy bardzo mało. Gdy Tadzik był malutki, ale już zaczynał jeść normalne potrawy, gotowaliśmy dla nas wszystkich i to bez soli. Kiedy któreś z nas potrzebowało jej dla smaku, soliło już na własnym talerzu. Ale dlatego prawie kompletnie odzwyczailiśmy od niej. Gotując ziemniaki, ryż, dodaję minimalnie szczyptę soli.





Fleksitarianizm i dobre kwasy





Niemal zrezygnowaliśmy z mięsa, a już w ogóle nie jemy wieprzowiny, także wędlin: szynek, parówek, kiełbas. Choć przyznam, że gdy mam ochotę, raz na kilka miesięcy, skubnę odrobinę kabanosa. Lubimy za to ryby. Gdy ktoś pyta mnie o radę, czy jeść mięso, odpowiadam, jeśli mięso, to nie więcej niż dwa razy w tygodniu, ryba morska trzy razy. Niektórzy myślą, że muszą jeść odtłuszczone produkty, tymczasem ryby są wyjątkiem, bo im tłustsze, tym zdrowsze. Zawarte w nich kwasy omega trzy wzmacniają serce. Te kwasy zawiera też olej lniany tłoczony na zimno, siemię lniane (najlepiej mielić je samemu w domu, zmielone szybko traci właściwości). Kwasy omega trzy są też w orzechach włoskich, nasionach chia i konopnych.





Zdrowy błonnik, warzywa i kasze





W domu jemy dużo warzyw, kasze, brązowy ryż i makarony, płatki owsiane, otręby. Pełnoziarnisty chleb piekę sama. Badania udowodniły, że ze wszystkich produktów to błonnik najsilniej obniża stężenie cholesterolu we krwi i działa przeciwmiażdżycowo. Jego odpowiednią ilość spożywamy, wtedy gdy jemy płatki owsiane na śniadanie. Dziennie powinniśmy dostarczać organizmowi 25 – 40 g błonnika pochodzącego z różnych źródeł. Dla dobrego stanu serca niezbędna jest dieta obfitująca w produkty pełnoziarniste (ciemne pieczywo, płatki, kasze), makarony lub ziemniaki, warzywa, owoce.





Woda potrzebna od zaraz





Piję dużo wody, żeby moje serce było zdrowe i łatwiej pompowało krew. Woda znacząco wpływa na funkcjonowanie układu krwionośnego. Niska zawartość wody w organizmie powoduje, że spada ciśnienie krwi, a jej objętość w organizmie maleje. Taki stan nadwyręża nasze serce, które musi bić szybciej, by podtrzymać krążenie.





Kawę piję, ale jedną





Z badań wynika, że kawa nie stwarza zagrożenia dla układu krwionośnego i można bezpiecznie dla serca pić nawet trzy dziennie. Maciek lubi kawę, ja wolę herbatę. Ale też nie piję mocnej. Mam małe gabaryty i różne substancje silniej na mnie działają. Po mocnej herbacie, czy kawie, jestem rozedrgana, więc takich nie piję.





Cykl: Mój sposób na zdrowe serce - Katarzyna Błażejewska-Stuhr




Ćwiczymy regularnie





Dla zdrowego serca dobre są ćwiczenia cardio, w których podnosi się tętno, a my cały czas trenujemy na podwyższonych obrotach. Badania pokazują, że uprawiając sport średnio 2,5 godziny tygodniowo, zmniejszamy ryzyko wystąpienia chorób układu krążenia nawet o 14 proc. Ja lubię rower, szybki marsz. Zawsze chodzę szybko, nawet na spacer z psem. Poza tym trenuję crossfit.  Staram się to robić cztery razy w tygodniu, ale nie zawsze się udaje. Na co dzień ćwiczę, choć z 15 minut. Włączam Ewę Chodakowską, bo ją lubię i mnie mobilizuje. Maciek stara się ćwiczyć sześć razy w tygodniu. Zwykle biega. Teraz przygotowuje się do wielkiego meczu TVN kontra WOŚP. Maciek nie ma problemu, żeby przebiec 20 km, ale mówi, że ruch na boisku to zupełnie inna aktywność. Po takich treningach wraca zmęczony, ale zadowolony.





Dobry sen  





Bardzo dbam o to, żeby dobrze się wysypiać. Chodzę do łóżka około godziny 23, bo tak mi mówi organizm. W sypialni, do późnej jesieni, staramy się spać przy otwartym oknie. Zimą, kiedy pojawia się smog, oczyszczamy powietrze w domu specjalnym urządzeniem. Przez cały rok lubimy spędzać czas na świeżym powietrzu, spacerujemy z dziećmi, dużo się ruszamy. Chcemy, żeby ruch było dla nich rzeczą naturalną.


Skip to content