Aktor nie lubi bezczynności, przedsmak emerytury dał mu się we znaki podczas pandemii. Powoli wraca do pracy. Dobrze rozumie, że dbałość o serce i ciało, to także aktywność i dieta. Kilka lat temu przekonał się nawet do siłowni.

Bio: Wojciech Wysocki , aktor filmowy i teatralny. Po ukończeniu PWST w Warszawie, zadebiutował na dużym ekranie rolą czarnego charakteru młodego pianisty w melodramacie „Con amore”(reż. J.Batory). Przez lata związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie, ale także Dramatycznym. Grał w serialach „Punkt widzenia”, “Ekstradycja”, „Ranczo” i „Na Wspólnej” i w filmach m.in. „Życie wewnętrzne” (reż. M. Koterski), „ Jezioro Bodeńskie” (reż. J. Zaorski), „Pismak”(reż. Wojciech Jerzy Has), „Nic śmiesznego”(reż. M. Koterski), Pan T. (reż. M. Krzyształowicz). Jest znakomitym recytatorem i wykładowcą cyklicznych poetyckich warsztatów i spotkań. Mąż Joanny, ojciec Rozalii, ma 67 lat.

Czy myśli Pan czasem o swoim sercu?

Tak, bo mój tata chorował na serce. Mama dbała o niego i zawsze zwracała uwagę na naszą dietę. Co tu kryć, im człowiek starszy, tym bardziej dojrzewa do tego, aby myśleć o swoim zdrowiu. Wszystko przychodzi z czasem, świadomość stosowania zdrowego odżywiania, potrzeba większej aktywności ruchowej. Poza tym od pewnego czasu trochę zmagam się z nadciśnieniem, więc podejmuję różne działania wspierające serce.

Zawód aktora wymaga dobrej kondycji fizycznej, jak Pan o nią dba?

Rzeczywiście uprawiam zawód, który wymaga dużej aktywności: próby, spektakle, w których dużo się ruszam na scenie. W dodatku częste wyjazdy ze spektaklami po kraju. Ale to inna aktywność niż spacer, rower czy siłownia. Przyznam się do czegoś – przez wiele lat trochę kpiłem z kolegów aktorów, którzy chodzili na siłownię. Wydawało mi się, to tylko powodowane dbaniem o swój wygląd, nastawieniem na jak ja to nazywam:„adonistowatość”. Ale kiedyś złapałem kontuzję kolana, w dodatku na scenie i ledwo dokończyłem grać spektakl. Miałem dolegliwości bólowe, trudno mi było chodzić, więc poszedłem na konsultację. Pierwszy ortopeda powiedział, że muszę mieć operację. Trochę bałem się, że to wyłączy mnie na dłużej z aktywności, pracy. Poszedłem do drugiego ortopedy, który doradził mi ćwiczyć w ten sposób, żeby wzmocnić i obudować kolano mięśniami. Powiedział, że na operację zawsze jest czas. Zgodnie z jego zaleceniami poszedłem na siłownię. Po trzech miesiącach zacząłem odzyskiwać sprawność w kolanie, wzmocniły się mięśnie, ścięgna. Od tego momentu minęło pięć lat i jest nieźle.

Czy czuje się Pan zdrowszy dzięki ćwiczeniom na siłowni?

Na pewno mam całkiem niezłą kondycję, poprawił się stan kręgosłupa, z którym wszyscy mamy na ogół problemy. Lepiej pracują kolana, serce. Ale siłownia to sprawa indywidualna, jednym pomaga, lubią ją, innym nie. Staram się dużo ruszać, choć wiem, że biologii się nie oszuka. Na szczęście mam dobre geny po mamie, która pracowała do 86 roku życia. Gdy przestała pracować, umarła.

Pana mama była lekarką, w czym się specjalizowała?

Była twórczynią i pierwszym ordynatorem oddziału reumatologicznego w szpitalu w Szczecinie.

Nie chciał Pan zostać lekarzem w młodości?

Ja marzyłem o karierze komentatora sportowego, bo kochałem sport, ale rzeczywiście wyrastałem w takiej atmosferze. Nie poszedłem w te stronę, za to jeden brat jest fizjoterapeutą, drugi psychiatrą.

Dziś w epoce koronawirusa wiele ludzi przestaje słuchać naukowców, wątpią w słowa lekarzy

To tak, jak doktor Wezół, którego gram w serialu „Rancho”. On mawia do swych pacjentów zapisując receptę: „To i tak nic nie pomoże”. Ja bardzo szanuję lekarzy i wierzę w skuteczność nauk medycznych. Sam jestem przykładem dobroczynnego działania medycyny. Zostałem wyleczony z bardzo groźnej choroby onkologicznej, którą przeszedłem przed laty. Moje doświadczenia wskazują, że zawierzenie i zaufanie lekarzowi bardzo pomaga.

Wspominał pan o diecie w domu rodzinnym, a jak Pan się teraz odżywia?

Staramy się z żoną jeść zdrowo, przede wszystkim warzywa, białe mięso, kasze, ryż. Są oczywiście potrawy, których nie wezmę do ust, np. wątróbki, ale do ryb się przekonałem. Jem ryby od 20 lat, bo wiem, że mają zdrowe dla serca kwasy omega trzy. Poza tym przygotowujemy dania z chudego mięsa, indyka. Ja lubię aromatyczne i dość ostre dania orientalne.

Czy odżywia się Pan regularnie, bo przy takim trybie życia, to czasem trudne?

Staram się. Nie zapominam o śniadaniu i obiedzie. Przed samymi spektaklami raczej nie jadam dużo. Wieczorem po pracy tłusta golonka raczej odpada, co robią niektórzy koledzy. Ale to nie jest tak, że w ogóle nie zjem nigdy kotleta wieprzowego. Wszystko, ale z umiarem.

Jakie rodzaje sportu Pan lubi?

Jestem zagorzałym fanem koszykówki, sam kiedyś grałem. To bardzo bliski mi sport i moja ukochana, ciągle niedoceniana w Polsce dyscyplina. Dziś pozostało mi kibicowanie. Gdy wygrywa moja drużyna zawsze krzyczę na cały głos: „Polnia Warszawa!” niezależnie od tego, jaki zespół aktualnie przebywa na parkiecie. Uwielbiam też narty. Po roku od kontuzji kolana, wybraliśmy się z żoną na lodowiec Hintertux. Tam, na wysokościach trochę mnie zatyka, bo to ponad 3000 m.n.p. m. Nie zapominam jednak o rozgrzewce trochę niżej i wtedy daję radę. Poza tym jeżdżę na rowerze, głównie na działce nad Narwią. Tam też spaceruję. Kocham naturę, ciszę. Zmuszony przez pandemię do bezczynności, przez prawie trzy miesiące, starałem się, żeby oprócz czytania i oglądania seriali zrobić dziennie dwugodzinny spacer.

Czy liczy Pan podczas spaceru kroki?

Tak, mam odpowiednią aplikację w telefonie. Rok temu przeczytałem w „Tygodniku Powszechnym” wywiad na 80 urodziny z Januszem Gajosem. On codziennie robi 10 tysięcy kroków. Aktor jest wciąż w dobrej kondycji, gra na scenie, w filmach. To imponujące. Drażni mnie kwękanie ludzi w wieku około sześćdziesiątki, że już czas na emeryturę… Rozumiem, gdy ktoś jest chory, ale to nie wiek, żeby już nie pracować. Właśnie wiosną miałem gorzki przedsmak emerytury i to jest dla mnie okropne uczucie. Nie cierpię bezczynności, siada mi wtedy psychika. Teraz trochę więcej się dzieje, ale nadal spektakle i festiwale są odwoływane, a niektóre teatry nie działają. Ruszyły zdjęcia do seriali, ale przecież sytuacja w wielu branżach jest trudna. Wszyscy się z tym zmagamy i musimy sobie z tym przez pewien czas jakoś radzić.

Rozmawiała: Monika Głuska-Durenkamp

Skip to content