Przełamujmy słabości, ale z głową!

Od lat trenuje triathlon i to kocha. Namawia też i motywuje ludzi do ruchu, ale zwraca uwagę, że trzeba ćwiczyć mądrze. Ważna jest wiedza, a także stan zdrowia, do którego należy dostosować wysiłek. Szczególnie, gdy zaczynamy, aby się szybko nie zniechęcić.

Łukasz Grass, dziennikarz, autor książek, triathlonista amator. W latach 2016-2019 redaktor naczelny Business Insider Polska. Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Pracował m.in. w Radiu TOK FM, przez 6 lat był związany z TVN24. W 2018 roku, na rynku ukazała się jego pierwsza powieść biograficzna „Najlepszy. Gdy słabość staje się siłą”. Książka opowiada o losach Jerzego Górskiego – legendy polskiego triathlonu. Jego historia doczekała się również ekranizacji. Grass właśnie napisał kolejną książkę pt.: „Szlag mnie trafił”, o kobiecie, która przeżyła ciężki udar mózgu.
Jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu, skończył kierunek trenerski. Założyciel i redaktor naczelny największego w Polsce portalu internetowego dla triathlonistów – Akademia Triathlonu (www.akademiatriathlonu.pl). Sam uprawia triathlon amatorsko od 2009 roku.

Jak przekonać się do systematycznej aktywności fizycznej?

Łukasz Grass: To trochę tak, jakby zapytać kogoś, czy ma żyć zdrowo, czy niezdrowo☺. Przecież odpowiedzialność za własne siły i kondycję powinna być największą motywacją. Ruch i dobra dieta są częściami świadomego życia. Oczywiście, że każdy z nas miewa chwile słabości. Zdarza się, że nie chce się wyjść na zimno, biegać, czy pójść do siłowni. To naturalne. Praca nad sobą wymaga wysiłku, nie tylko fizycznego. Warto wspomóc się czytaniem motywujących książek, rozmowami z przyjaciółmi. Wspólne trenowanie to też dobry sposób, bo gdy jesteśmy w grupie, zawsze trudniej się wycofać. A tak motywujemy się wzajemnie.

W aktywności fizycznej nie chodzi o zmuszanie się do sportu na siłę, ale o… 

Przyjemność. Dla mnie aktywność fizyczna jest nieodłączną częścią życia i nie ma mowy o zmuszaniu się. To wysiłek, który uwielbiam. Jeśli dawno nie ćwiczyliśmy, warto sięgnąć pamięcią do czasów szkolnych, przypomnieć sobie, jaki sport lubiliśmy, co nam się podobało. Jeśli wolimy pływać, chodźmy na basen, jeśli grać w kosza, umówmy się na salę gimnastyczną – każda forma aktywności sportowej jest dobra.

Podkreślasz często, że aby czerpać ze sportu przyjemność trzeba też posiadać o nim wiedzę.

To na pewno pomaga.Gdy nic o danej dziedzinie nie wiemy, będziemy popełniać błędy i szybko możemy się zniechęcić.  Warto kupić książki, poczytać w internecie, bo brak odpowiedniej wiedzy może prowadzić do kontuzji, braku pożądanych efektów treningu, a to już prosta droga do demotywacji. Wystarczy wyjść do parku, lasu, czy do fitness klubu około 1-2 stycznia i zobaczyć, co się tam dzieje. Tłumy ludzi z postanowieniami noworocznymi. Większość odpada już po tygodniu. Między innymi dlatego, że dochodzą do błędnego wniosku „to nie dla mnie”, a w rzeczywistości popełniają błędy, które prowadzą do przemęczenia lub kontuzji. Wiele razy widziałem takie osoby w lesie podczas swojego treningu. 99 procent początkujących amatorów biegania popełnia ten sam błąd – biegną za szybko i bagatelizują ćwiczenia siłowe. 

Od czego trzeba więc zaczynać bieganie?

Od marszobiegów, w tempie tlenowym, konwersacyjnym, nie zakwaszającym organizmu. Niech nikt, kto nie miał do czynienia ze sportem, nie łudzi się, że wyjdzie po raz pierwszy na trening i pokocha bieganie. Zazwyczaj nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczynając trening nie można też zapominać o ćwiczeniach siłowych. Przynajmniej dwa razy w tygodniu trzeba ćwiczyć tzw. core stability: wzmacniać plecy, brzuch. To powoduje utrzymanie w bieganiu prawidłowej sylwetki, poprawia ergonomię ruchu i wytrzymałość. Niektórzy bez żadnego treningu porywają na półmaratony. W ich ruchach brakuje ekonomiki, szybciej się męczą i nie kończą dystansu. Tu nie chodzi o wytrzymałość, bo każdy zdrowy człowiek może ukończyć półmaraton, pytanie tylko w jakim czasie, biegiem czy marszem i w jakim stanie zdrowia na koniec. Bo brak odpowiedniego treningu wytrzymałościowego i siłowego może doprowadzić do poważnych kontuzji.

Jakie badania powinniśmy zrobić przed rozpoczęciem treningów biegowych?

Badania krwi, morfologia to podstawa, o której warto przypominać. Raz do roku każdy, kto trenuje bądź zamierza trenować powinien odwiedzić lekarza sportowego, zbadać układ sercowo-naczyniowy, zrobić EKG. Warto zwracać uwagę na układ ruchu i robić USG, zbadać więzadła, stawy. Słuchajmy ciała i to kontrolujmy.

Ile sam trenujesz? 

Startuje głównie na dystansach Ironman 70.3 oraz Ironman, więc muszę się do nich przygotować, trenując określoną liczbę godzin w tygodniu. Po zawodach w sierpniu nie wybrałem jeszcze kolejnego celu. Najpewniej będzie to jakiś Ironman w przyszłym roku.  We wrześniu i październiku przechodzę czas roztrenowania, odpoczynku i ruszam się jedynie rekreacyjnie. Potem w końcu października wracam do treningów. Wtedy ćwiczę 10-12 godzin tygodniowo: pływanie, rower, bieg. 

A w jaki sposób oprócz sportu, ty dbasz jeszcze o swoje zdrowie?

Oprócz ruchu kluczowa jest dieta. Wszyscy, którzy trenują doskonale wiedzą, że bez prawidłowego żywienia nie ma sukcesów. Raczej nie da rady trenować żywiąc się fast foodami i słodyczami.

Czego unikasz w diecie?

Nie używam w ogóle cukru, nie słodzę kawy, herbaty, nie piję gazowanych napojów. W momencie roztrenowania jadam to, co wszyscy i nie dbam jakoś szczególnie o dietę, ale w okresie treningów, to dużo kasz, warzyw. Od jakiegoś czasu nie jadam mięsa, za to różne polskie superfoods: kasza gryczana, buraki, dużo warzyw.

Miałeś taki moment w życiu, że mniej trenowałeś. Wciągnęła cię praca, czy wtedy znajdowałeś czas na sport?

Żyłem w biegu, wiecznie z komputerem w ręku, podłączony do mediów, internetu. To nie znaczy, że nie miałem czasu na sport, bo uważam, że zawsze można go wygospodarować. Jednak każdemu z nas może zdarzyć się taki moment, kiedy traci balans, zapomina, co w życiu ważne. Brak czasu to najłatwiejsza wymówka, więc i ja w ten sposób odstawiłem sport na boczny tor i zapuściłem się. Nie chcę jednak tłumaczyć, że wszystkiemu winna jest praca, bo to nie prawda. Zawsze powtarzam, że najwięcej zależy od nas i od tego, jak ułożymy sobie relacje z ludźmi, priorytety w życiu.

Kiedy pojawił się w twoim życiu triathlon?

To było około dziesięciu lat temu. Gdy po raz kolejny wszedłem na wagę, a na wyświetlaczu pokazała się trzycyfrowa liczba, postanowiłem to zmienić, choćby zacząć chodzić na fitness. Kolega z pracy namówił mnie, żebyśmy zapisali się na zawody triathlonowe za rok, bo taki cel nas zmotywuje. Jeszcze tego samego dnia zgłosiłem swój udział w największych zawodach triathlonowych na świecie w Londynie. Miałem rok na przygotowania.

Czy ten sport od razu Cię oczarował?

Poznałem tę dyscyplinę jeszcze na studiach, na obozie sportowym. Mieliśmy do zaliczenia mini-triathlon, ale wtedy nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Gdy zacząłem przygotowywać się do Londynu wszedłem w to „na maksa”, bo nie lubię półśrodków. W ciągu ośmiu miesięcy schudłem 20 kilo, a po zawodach w Londynie stwierdziłem, że to jest to.

Czy zauważasz rosnącą popularność traitlonu, a jeśli tak to dlaczego przyciąga ludzi?

Jeszcze parę lat temu, na zawody zgłaszało się ze 150 osób, teraz w Polsce trenuje triathlon kilkanaście tysięcy ludzi. Na portalu Akademii Triathlonu mamy 30 tysięcy użytkowników miesięcznie, ale część to biegacze i kolarze. Sławę i międzynarodowy rozgłos przyniosły tej dziedzinie okryte mityczną aureolą zawody Ironman na Hawajach. To trzy magiczne konkurencje, które nigdy się nie nudzą. Triathlon jest wszechstronny, daje poczucie elitarności, a zarazem pokazuje, że niemożliwe staje się możliwe. Tu nie tylko liczy się fizyczność i kondycja, ale wiele zależy od naszej głowy. Pokonanie Ironmana uświadamia, że wszystko w życiu jest do zdobycia, wystarczy przełamać bariery: strach, brak wiary w siebie, słabości. 

Właśnie o przełamywaniu słabości i sile ducha piszesz w swojej nowej książce„Szlag mnie trafił”. O czym ona jest?

To historia młodej kobiety, która w wieku 39 lat dostała udaru pnia mózgu w wyniku rozwarstwienia tętnicy. To bardzo rzadki przypadek. Monika miała czterokończynowe porażenie, tzw. zespół zamknięcia. Porozumiewała się jedynie mruganiem oczu. Dziś chodzi, mówi. Choć ma jeszcze trudności z ruchem, niedowład, rehabilituje się i pracuje nad sobą.  W przypadku udaru pnia mózgu, którego doświadczyła, ponad 90 procent pacjentów umiera w ciągu trzech pierwszych miesięcy. Monika przeżyła i wróciła do społeczeństwa. To książka o sile woli, walki, ale także o życiowej pogoni, w której często zapominamy o sobie i swoim zdrowiu.

Monika Głuska-Durenkamp

Skip to content